DYRYGENT
Architektura Muzyka Zabytki Sztuka
Nasza wiedza o instrumentach muzycznych byłaby niekompletna. Gdybyśmy pominęli działalność człowieka, który chociaż sam nie gra na żadnym instrumencie, wpływa jednak w sposób decydujący na pracę orkiestry i na jej poziom artystyczny. Myślę o dyrygencie.
Ludziom nie obeznanym z pracą orkiestry zdarza się czasem twierdzić lekkomyślnie, że dyrygent to jest taki elegancki jegomość, który stoi przed zespołem muzyków i wywija rękami dla własnej satysfakcji, bo gdyby nie wywijał, orkiestra grałaby równic dobrze.
Mylne twierdzenie, oceniające ponadto drobną tylko końcową fazę pracy dyrygenta i zespołu. Każdy koncert bowiem poprzedzony być musi wieloma dniami wielogodzinnych prób, w czasie których odbywa się główna, najważniejsza robota – przygotowanie utworu do wykonania koncertowego.
Jest to coś w rodzaju kuchni muzycznej, w której utwór wałkuje się, układa w odpowiednią formę. przyprawia smakami brzmień, oblewa nastrojami. Dopiero po tej długiej i żmudnej pracy może być wyniesiony na estradę koncertową przez muzyków odzianych w uroczyste fraki.
Pozwólcie, że Was wprowadzę do kuchni prób orkiestrowych i że wspólnie pozaglądamy w różne muzyczne garnki.
A więc próba ma się za chwilę rozpocząć. Dyrygent staje przed swym pulpitem i kładzie na nim partyturę. Co to jest partytura? To jest ... szaleństwo!
Wiemy, że dla początkującego pianisty pierwszą trudność przy czytaniu nut stanowi równoczesne czytanie znaków nutowych zapisanych na dwóch pięcioliniach. Na górnej, która zawiera nuty do wygrywania w wiolinie, czyli po prawej stronie klawiatury – i na dolnej. zawierającej nuty basowe. Tymczasem dyrygent prowadzący orkiestrę musi czytać równocześnie – z góry w dół – nuty zapisane w partyturze na co najmniej jedenastu pięcioliniach (na przykład w utworach symfonicznych Mozarta). W nowoczesnych utworach, komponowanych na orkiestrę o większej liczbie instrumentów, pięciolinie w partyturze dochodzą do trzydziestu, a nawet przekraczają tę liczbę.
Gdy bowiem w nutach na fortepian muszą być tylko pięciolinie dla prawej i lewej ręki, to w partyturze jest ich tyle, ile znajduje się w orkiestrze różnego rodzaju instrumentów o określonej wysokości dźwięków.
Podczas gdy na pulpicie dyrygenta rozłożona jest partytura, na pulpitach członków orkiestry widnieją głosy, czyli nuty zawierające tylko tę część tekstu muzycznego, którą grają siedzący przed danym pulpitem instrumentaliści.
Skoro już wszyscy wszystko mają przed sobą rozłożone, orkiestra – nim zacznie pracę – musi jeszcze zestroić się należycie, aby jej zespołowa gra była czysta i nie brzmiała fałszywie. Instrumentem, który ma strój najtrudniejszy do wyregulowania. jest obój. Dlatego (ale i nie tylko dlatego) cała orkiestra dostraja się do obojów.
Dopiero teraz można zacząć próbę. Dyrygent uderza o swój pulpit krótką, cienką pałeczką nazywaną batutą. Wydawałoby się gest ów i owa pałeczka istnieją tak dawno jak same orkiestry symfoniczne.
W rzeczywistości batuta, której kształt dzisiaj znamy, jak i cichy sposób dyrygowania koncertem przyjęte zostały dopiero w drugiej połowie XVIII stulecia. W epoce wcześniejszej dyrygent musiał stać przodem do publiczności, gdyż inaczej obecni na sali wielmożni słuchacze czuliby się urażeni w swej godności, a cóż mówić, jeśli słuchał koncertu król lub książę panujący. Z tych samych względów orkiestra grała – stojąc.
Pogardliwy stosunek do dawnych orkiestr wiązał się z faktem, że źle opłacani instrumentaliści musieli łączyć swój zawód artystyczny z innymi fachami niższego lotu. Ceniony niemiecki kompozytor, kapelmistrz i skrzypek z XVIII wieku, Karl von Dittersdorf, zapisał w swych pamiętnikach, że gdy dyrygował orkiestrą nadworną biskupa Waraszdynu. to wśród trzydziestu czterech instrumentalistów – dziewięciu było w „godzinach pozamuzycznych” biskupimi lokajami, jeden kamerdynerem i jeden nadwornym cukiernikiem.
Tak więc dyrygent stał przodem do publiczności, nie widząc orkiestry, a że chciał mieć zapewniony chociaż posłuch rytmiczny wśród zespołu, trzymał w ręce długą laskę. którą bił takt o podłogę. Ta laska to właśnie ówczesna batuta, a łączy się z nią historia dziwnej śmierci ... Kompozytor Jan Baptysta Lully, zwany ojcem francuskiej opery, był człowiekiem dużego temperamentu. Tłukł batutą w podłogę, że aż grzmiało, co zresztą słuchacze uważali za rzecz nie przeszkadzającą muzyce. Niestety, pewnego dnia Lully, zamiast łupnąć batutą w podłogę, dziabnął się we własną stopę, zranił, dostał zakażenia krwi i umarł.